ODCINEK 1. EGZEKUCJA

Jest ciepły czwartkowy wieczór 25 czerwca 1998 roku. To początek lata, dzień jest długi, zmierzch zapada dopiero o 21.52. Dwie minuty wcześniej Małgorzata Papała wsuwa klapki na nogi i wychodzi na spacer z psem, jamnikiem. Jej mąż, Marek, ma lada chwila nadjechać z teściową. Kobieta przyjeżdża do nich z Pruchnika - rodzinnej miejscowości Marka na Podkarpaciu pociągiem „Solina”. Syn ma ją odebrać na Centralnym.

Dziesięć minut później pomiędzy blokami Małgorzata widzi samochód męża, bordowe policyjne Daewoo Espero, właśnie wjeżdża na parking. Kobieta zaczyna biec w jego kierunku, ale ponieważ jest w klapkach, po chwili zwalnia.

- Chciałam im pomóc wypakować się – zezna później.

Ale Marek Papała, były komendant główny policji, w samochodzie jest sam. Pociąg z Przemyśla, którym miała przyjechać jego matka jest spóźniony o dwie godziny, mężczyzna wraca więc do domu. Wjeżdża przed blok i parkuje tyłem do ulicy pomiędzy innymi samochodami. Wyłącza silnik, otwiera drzwi i wystawia lewą nogę na chodnik. Bierze czarną teczkę i dżinsową kurtkę i już chce wysiąść, ale w tym samym momencie zauważa stojącego przed samochodem mężczyznę. Ubrany jest w ciemne spodnie i bluzę, w lewej ręce trzyma przedmiot w kształcie walca. Celuje nim w głowę Marka.

Małgorzata właśnie wychodzi zza krótszego boku bloku, kiedy słyszy odgłos wystrzału. Coś jakby „uderzenie metalowej kulki o szybę”. Patrzy w tym kierunku i widzi przecinającego parking i uciekającego pożarową ścieżką zgarbionego mężczyznę. Chłopak jest młody, szczupły i ma około 170 centymetrów wzrostu.

Małgorzata przyśpiesza w kierunku samochodu męża.

W tym samym czasie Wietnamczyk i jego kuzyn oglądają w telewizji mistrzostwa świata w piłce nożnej. Właśnie gra reprezentacja Niemiec. W przerwie meczu, mniej więcej kwadrans przed dziesiątą, mężczyzna wchodzi do drugiego pokoju. Zapala papierosa. Z okna na szóstym piętrze ma widok na cały oświetlony parking przed blokiem. Widzi wjeżdżający na parking samochód Marka. Bezwiednie toczy za nim wzrokiem. Mężczyzna zatrzymuje auto i wyłącza światła. W tym momencie rozlega się dźwięk podobny do wybuchu petardy.

Wietnamczyk wraca wzrokiem do samochodu Marka i widzi przed nim mężczyznę ubranego w ciemną kurtkę, spodnie i takie same buty. Człowiek ten jest szczupły i raczej niski, ma około 170 centymetrów wzrostu i ciemne włosy. Na głowie nie ma czapki ani maski, ale z takiej odległości Wietnamczyk nie widzi jego twarzy.

- Wyglądał, jakby wstał z chodnika pomiędzy samochodami opierając się o wiśniowe auto – doda potem inna sąsiadka, która w tym samym momencie weszła do kuchni i wyjrzała przez okno.

Kobieta ta potwierdza, że mężczyzna ten ma dwadzieścia kilka lat, jest niski i szczupły, ubrany na ciemno. Ona też jako jedyna dostrzega drugiego mężczyznę, który stoi obok skrzynki telefonicznej na trawniku za parkingiem. Człowiek ten wygląda podobnie do pierwszego, tylko jest jeszcze niższy, ma 160-170 centymetrów wzrostu.

Sąsiadka ma wrażenie, że to złodzieje, którzy chcą ukraść wiśniowy samochód. Wychodzi z kuchni, aby powiedzieć o tym mężowi.

Tymczasem napastnik szybko oddala się wąską, asfaltową dróżką między drzewami. Mężczyzna spod budki telefonicznej przechodzi koło samochodów i znika zaraz za nim. Obaj mijają parę młodych ludzi, którzy idą alejką w przeciwnym kierunku. Wietnamczyk widzi, że kobieta ma krótką spódniczkę do kolan i ciemną bluzkę.

Tę parę widzi też inny mieszkaniec szóstego piętra bloku przy Rzymowskiego w Warszawie. Akurat sprząta, głośno słucha radia. O godzinie dziesiątej – być może na wiadomości – podchodzi i je ścisza. Wtedy słyszy dwa strzały. Podchodzi do uchylonego okna i widzi lekko pochylonego mężczyznę, który szybkim krokiem oddala się w kierunku śmietnika, a potem znika w alejce. Mężczyzna ma krótkie, gęste szaro-blond włosy. Ubrany jest w popielatką kurtkę. Może mieć najwyżej 40 lat.

Kilka sekund później tą samą ścieżką nadchodzi obejmująca się para. Sąsiad Marka zwraca na nich uwagę, bo nigdy wcześniej ich nie widział w okolicy. Dziewczyna jest szatynką, ma proste włosy do ramion. Ubrani są w kurtki dżinsowe. Zmierzają w kierunku pierwszych klatek bloku.

Małgorzata też ich mija. Zapamiętuje, że kobieta ma jasne włosy średniej długości i jest ubrana w dżinsową kurtkę. Chłopak prawdopodobnie ubrany jest w granatowy bezrękawnik. Oboje są krępej budowy ciała.

Żona komendanta wchodzi na parking, podchodzi do samochodu męża. Widzi uchylone drzwi i wystającą nogę Papały.

- Wyglądało to tak, jakby mąż wychodził już z samochodu i coś go zatrzymało – zezna potem[i].

Małgorzata podchodzi do uchylonych drzwi. Przechyla się przez nie i widzi, że głowa jej męża leży na kierownicy. W pierwszej chwili kobieta myśli, że szuka on czegoś w samochodzie.

- Marek? Mareczku – mówi, ale nikt jej nie odpowiada. Obchodzi drzwi kierowcy i zagląda do samochodu. Podnosi męża.

Na jego twarzy i koszuli jest krew, leje się też z oczu i nosa. Po chwili bezwładne ciało osuwa się na siedzenie pasażera.

Z ust Małgorzaty wydobywa się krzyk.


„Zrealizowano w ramach programu stypendialnego Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego – Kultura w sieci” 

 

 

 



[i] L. Szymowski „Zabić komendanta”, Warszawa 2013



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

ODCINEK 10. MISTYFIKACJA

ODCINEK 4. GRANAT W KLOZECIE

ODCINEK 8. KONFABULANT?